Zajęcia się
skończyły. Edi właśnie szedł w kierunku sali treningowej, gdzie czekał na niego
Jeck. Sam nie wiedział i nie rozumiał, dlaczego przyjaciel uwielbia rozmawiać
właśnie tam. Przecież było tyle ciekawych miejsc, jak na przykład lochy pod
piwnicą czy ogród za akademią. I bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że nigdy
nie zrozumie wyboru Jecka. Jeck był niesamowitym wojownikiem i przyjacielem.
Posiadał on bardzo rzadką umiejętność, a mianowicie – potrafił wysłuchać
drugiego „człowieka”, mimo to nie lubił o sobie mówić, był raczej skrytym aniołem.
Cecha ta irytowała Ediego, ale ku powszechnemu zdziwieniu – szanował ją.
Edi otworzył wielkie,
trzy metrowe, drewniane drzwi i wszedł do środka. Sala treningowa była ogromna.
Po prawej stronie stała potężna szafka ze szkła - tak twardego i mocnego, że
samemu Bogu trudno było by ją zniszczyć. Zwykły anioł nawet by jej nie zadrapał.
We wnętrzu szafy znajdowała się broń biała - począwszy od sztyletów, po łuki a
skończywszy na mieczach z anielskiego srebra. Natomiast po lewej stronie znajdowały się tory przeszkód i narzędzia do
ćwiczeń.
Jeck i Samanta
siedzieli na belce zawieszonej trzy metry nad ziemią i śmiali się z ćwiczeń
Erviry. Edi nie dziwił się im, ta dziewczyna była chyba najbrzydszym aniołem w
całym niebie. Miała czarne, kręcone włosy z rudymi pasemkami, mnóstwo piegów na
twarzy i okropne, fioletowe brwi, które zostały jej po eksperymencie z fiołkami
pszczelimi. Edi doskonale to pamiętał i biedna Annie musiała oglądać Ervirę przez
miesiąc. Żeby tego było mało, Ervira nie miała fantastycznej sylwetki, nosiła
niedopasowane ubrania i o zgrozo… była straszną ciamajdą! Zupełne
przeciwieństwo Samanty, która była zgrabną i urodziwą blondynką o niebieskich
oczach, i jedną z najlepszych wojowniczek w Akademii.
- O, Edi! Nareszcie
jesteś! Gdzie ty się podziewałeś? - spytała, zeskakując z belki.
- Annie mnie
zatrzymała, szuka ciebie po całej Akademii. Mówiła coś o lekarstwie i jakimś
jadzie. Nie mam pojęcia, o co jej chodziło.
- Cholera! - krzyknęła
i wybiegła z sali.
Kiedy Edi odwrócił głowę
i spojrzał na belkę, Jecka już nie było. Stał przy szklanej szafce i przyglądał
się Mieczowi Razjela, jednej z najpotężniejszej broni wszechczasów. Chłopak
podszedł do przyjaciela i zaczął przyglądać się Mieczowi Razjela razem z nim.
- Kiedyś będę nim walczył.
Będę zabijał demony, dopóki nie zostanie ani jeden na ziemi. - powiedział
nieobecnym głosem Jeck.
- No to powodzenia…
Z każdym dniem, Lucyfer wysyła ich coraz więcej na Ziemię.
- No właśnie, a
nasza rada trzyma nas tu do 18 roku życia! Wiesz, o ile stworów było by mniej,
gdyby pozwolili działać młodszym?
- Tak? Takim
młodszym jak twoja siostra?
Jeck odwrócił głowę,
a jego niebieskie oczy zabłysły. Był trochę wyższy od Edi'ego, a jego blond
włosy do ramion opadały mu delikatnie na oczy.
Zapadła cisza, a
mięśnie Jecka się napięły.
- Nie! Oczywiście,
że nie... takich jak my Edi. Nie jesteśmy już dziećmi! Rada powinna pozwolić
nam już walczyć!
- Wiem, wiem. Mówisz
o tym codziennie, ale to nie możliwe! Jeck, próbowałeś już tyle razy i bez skutku…
Błagam, nie myślmy o tym! Wiesz, że za dwa tygodnie jest Bal Czerwonej Gwiazdy.
Obiecałem Annie, że jeden z nas pójdzie z Ervirą.
- Co?! I który z nas
ma niby z nią iść?
- No wiesz, ja
chciałem zaprosić Sam...
- A ja mam niby pójść
z Rudzielcem?!
- Tak. Właśnie, tak.
- Na pewno nie!
- To może się
założymy. Lubisz robić niebezpieczne rzeczy, jak zejdziesz na ziemie i weźmiesz
jakiś dowód. Hmm... Może książkę? To ja z nią pójdę. Jak ci się nie uda, to ty ją
zaprosisz, zgoda?
- Och! Zgoda. W
sumie i tak mam przerąbane u Rady za ten numer z demonem. - powiedział
obojętnym tonem.
Miał totalnie gdzieś,
co inni o nim myślą, nie przejmował się jutrem, zawsze żył teraźniejszością.
Edi podziwiał go za to. Jeck był uparty i myślał, że nigdy nie umrze, a do tego
niczego się nie bał. Każda dziewczyna z Akademii prawie mdlała na jego widok.
Nawet Sam była dla niego miła, co rzadko się jej zdarzało. Edi'ego to bardzo irytowało,
gdyż podobała mu się Samanta i nie mógł znieść myśli, że woli Jecka niż jego. A
co gorsza - Jeck nie interesował się Samantą, nie interesował się żadną
dziewczyną z Akademii! Jak mówił, żadna z nich nie ma duszy… cokolwiek to
znaczyło.
Nagle drzwi otworzyły
się z hukiem, a do środka weszła Sophie. Obaj odwrócili się w jej stronę. Była
czerwona ze złości, a jej brązowe oczy płonęły gniewem. Rozczochrane, brązowe
włosy były mokre, jakby dopiero, co je umyła. Na sobie miała czarną, jedwabną bluzkę
i niebieskie spodnie, które tak samo jak jej włosy były mokre.
- Jeck!!! Do mojego gabinetu,
ale to już!!!
***
- Jesteś najgorszą
córką jaką mogłam mieć!!!
Mama Keaty była pijana,
jak co wieczór po imprezie ze swoimi koleżkami. Ledwo, co trzymała się na
nogach i jeszcze miała pretensje do córki, że zabrała ją od Bena - takiego
samego pijaka jak i ona. Keaty była do tego przyzwyczajona - takie akcje
widywała codziennie - odkąd jej tato odszedł od nich. Miała wtedy zaledwie pięć
lat i prawie go nie pamiętała.
Stała teraz przed
matką, jej falowane, brązowe włosy opadały na ramiona, a szare oczy z uwagą obserwowały
każdy ruch ust kobiety. Keaty słyszała te słowa tyle razy, że nie robiły na
niej już żadnego wrażenia. Nie obchodziło ją zdanie jej matki, nienawidziła jej…
Czasami miała ochotę ją zabić i zakopać bardzo, bardzo głęboko pod ziemią.
- Gdyby nie ta twoja
najgorsza córka, już dawno byłabyś na ulicy! Lepiej już idź i się połóż!
Oczy matki zabłysły,
a ona zrobiła się czerwona od gniewu. Nagle uderzyła Keaty w twarz z całej siły
i dziewczyna upadła na podłogę, lecz z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza.
- Ty gówniaro! Ja
nigdy nic nie chciałam od ciebie! Wypierdalaj stąd! Nie będziesz mi wypominać,
co dla mnie zrobiłaś! Nic od ciebie nie chcę! Najlepiej będzie, jak już tu nie
wrócisz!
Keaty była
zaskoczona reakcją matki, ale nie protestowała. Wstała z ziemi, poszła do
swojego pokoju, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, a potem… wyszła.
Szła ulicą Brooklynu
w kierunku biblioteki, gdzie mieszkał jej przyjaciel Thomas. Już dawno
powiedział jej, żeby u nich zamieszkała, jednak ona nie chciała się narzucać.
Thomas mieszkał
razem z tatą - panem Bensonem. Keaty uwielbiała go! Pan Benson traktował Keaty jak
własną córkę. Pamiętała, jak zabierał ją z domu i w czwórkę jeździli na
kiermasze książek. Pani Benson, tak jak mąż, uwielbiała czytać, jednak Thomas nigdy
za tym nie przepadał, jeździł tam dla Keaty. Nie chciał, żeby czuła się samotna.
Thomas zawsze o niej myślał, traktował ją jak swoją, rodzoną siostrę. Keaty
kochała przebywać w gronie rodziny Bensonów. Wszyscy się kochali i szanowali, a
co najważniejsze nie uznawali alkoholu. Byli bardzo szczęśliwą rodziną, lecz do
czasu. Pani Benson została potrącona na ulicy przez pijanego kierowcę. Mimo
szybkiej reakcji świadków zdarzenia i akcji reanimacyjnej, kobieta zmarła. Opuściła
swojego męża i osierociła swojego syna Thomasa, który… widział na własne oczy,
jak ginie. Thomas miał wtedy zaledwie 13 lat. Po tym zdarzeniu nic nie było
takie samo, Pan Benson zamknął się w sobie i trudno było mu żartować, jednak
dalej prowadził bibliotekę. Pierwsze dwa lata były bardzo trudne dla wszystkich.
Każdy kąt w domu przypominał o tej wspaniałej kobiecie, każda książka, nie
ważne, gdzie leżała, przywoływała obraz, czytającej pani Benson. Jednakże,
teraz było lepiej. Rana powoli się goiła…
Keaty zapukała w
stare, drewniane, podwójne drzwi z
mosiężną, zdobioną klamką. Na każdej połówce drzwi, na środku znajdowały się
dwie dziewczęce głowy, wykonane prawdopodobnie ze stali. Nagle usłyszała, że ktoś przesuwa zamek i
drzwi otworzyły się.
- Keaty? Co ty tutaj
robisz o pierwszej nad ranem? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Thomas.
Jego krótkie włosy w
kolorze ciemnego blondu były potargane, a brązowe oczy zaspane. Ubrany był w
czarną bokserkę i długie, luźne, białe spodnie w niebieskie owieczki.
- Moja matka znowu
się napiła i wygoniła mnie z domu. Nie, no… Dzień, jak co dzień.
- Oj, biedactwo. Chodź
tu... - przyciągnął ją do
siebie, przytulił i pocałował w głowę. Jednak ona go od siebie odepchnęła i
powiedziała spokojnym tonem.
- Nie, Thomas. Ja
nie potrzebuje współczucia. Chciałam tylko zapytać, czy mogę tu przenocować. Jutro
czegoś poszukam i...
- Oczywiście! - powiedział
z oburzeniem. - I nie musisz niczego szukać dobrze wiesz, że możesz tu zostać,
ile będziesz chciała.
- Ja nie chce się narzucać,
twój tata...
- Bardzo się ucieszy,
jak będziesz z nami mieszkać. - odparł z uśmiechem.
Keaty uwielbiała jak
Thomas się uśmiecha. Wyglądał wtedy o wiele młodziej i przypominał jej dawnego
Thomasa, tego Thomasa sprzed wypadku…
- Wchodź do środka.
Zaraz przygotuje ci posłanie w pokoju gościnnym.
Keaty posłusznie
wykonała polecenie i ruszyła za Thomasem.
***
- A więc panie
Williams… Doskonale pan wie, że pana sytuacja nie jest najlepsza. Proszę, nie
kazać mi czytać pańskich wybryków na głos. Nasza Akademia jeszcze nigdy nie
miała aż takich problemów jak z panem. Po tygodniu spokoju myśleliśmy, że Pan zmądrzał.
Jednak się przeliczyliśmy. Proszę, nam powiedzieć, co takiego zrobiła panu
panna Doris, że oblał pan ją wodą.
Jeck siedział na
twardym i bardzo niewygodnym, drewnianym krześle przed Radą, na czele której
siedziała Barbara Brown. Bardzo surowa i twarda kobieta. Jeck czasami zastanawiał
się, ile ma lat i czy w ogóle pamięta swoje zachowanie, kiedy była młodą
dziewczyną.
Miała krótkie, białe
włosy i ciemnofioletowe oczy, które hipnotyzowały. Patrzyła się nimi na niego w
taki sposób, jakby chciała go zniszczyć.
- Przecież już
Państwu mówiłem, że to nie ja oblałem panią dyrektor wodą! – powiedział zirytowany.
- W takim razie, kto
mógłby to zrobić?
- Nie mam pojęcia,
ale na pewno nie zrobiłem tego ja.
Oczy Barbary zapłonęły,
a chude ręce zacisnęły się w pięści.
- Może zachowa się
pan szlachetnie i przynajmniej przyzna się pan do winy! Rada ma już ciebie dość,
Jecku Williams! I gdyby nie to, że jesteś naprawdę bardzo dobrym wojownikiem, już
dawno by ciebie tutaj nie było!
- Pani Brown, bardzo
chętnie przyznałbym się do winy, gdybym to zrobił ja. Jednak nie mogę tego zrobić,
bo jakby pani nie zauważyła, nie mogłem tego zrobić. No chyba, że poprosiłbym o
to swojego klona, którego trzymam w szafie. Choć wątpię, żeby się zgodził...
- Jeck! Wystarczy! Panno
Brown, on ma rację. Nie mamy dowodów, że akurat on mi to zrobił. Myślę, że powinniśmy
go wypuścić i przesłuchać też innych. - powiedziała Sophie w obronie Jecka. Tak
naprawdę, bardzo lubiła tego chłopaka, ponieważ znała jego historię, bardzo
smutną historię. Jednak… nie rozumiała, dlaczego zawsze pakuje się w kłopoty.
- Barbaro, panna
Doris ma rację. Nie mamy dowodów na to, że zrobił to pan Williams. Po za tym,
chłopak ma potwierdzone alibi.
- Bernardzie, ja o
tym wiem. Jednakże alibi potwierdzają jego przyjaciele. Nie mamy pewności, że
nie kłamią na korzyść przyjaciela. Powinniśmy...
- Przesłuchać ich?! Chcecie
jeszcze wciągnąć w to moich przyjaciół?! Czy pani siebie słyszy?! Niby, po co
mieli by kłamać?! Ile razy, jak zrobiłem coś złego, to oni mnie bronili? -
Nastąpiła chwila ciszy. Pani Brown zaniemówiła, a Jeck ciągnął dalej. -
Właśnie. Ani razu! Musicie pogodzić się z tym, że to nie ja, oblałem panią
dyrektor wodą!
- Przyznaję rację
temu chłopakowi. - odezwał się Benjamin Smith, prawa ręka Barbary. - Mówi z
sensem. Może tym razem, to nie on wywinął numeru pani Doris. Powinniśmy...
Nagle drzwi pokoju otworzyły
się z hukiem, a do środka wbiegł zdyszany Alex - młody, umięśniony nauczyciel
walki. Miał mokre od potu krótkie, czarne włosy i błyszczące zielone oczy. Miał
na sobie czarną koszule w kratę mokrą od krwi.
- Sophie! Chodź
szybko! Ten idiota, Mike umiera!
- Matko boska, co się
stało?! - spytała zaniepokojona Sophie.
- Nie mam pojęcia. Wrócił
z ziemi w takim stanie. Mamrocze coś, że ktoś zginął i że wielki demon ich
gonił. Chodź, nie chce dopuścić do siebie Ani. Za chwile się wykrwawi…
Sophie pobladła i
szybko zerwała się z fotela. Wybiegła z pokoju, a cała Rada za nią. W pokoju został
tylko Jeck i pani Brown.
- Nie idzie pani z
nimi? - spytał bardzo zaskoczony.
- Nie, oczywiście,
że nie. Ktoś musi z tobą zostać. - zaśmiała się krótko i dodała – Myślałeś, że
tak łatwo ominie cię kara?
- Nie. Oczywiście,
że nie. Ja wiem, że nie ominie mnie ta kara, bo jestem niewinny!- odparł,
naśladując jej ton.
- Och! Proszę cię! Może
przekonałeś rade, ale mnie nie przekonasz! – prychnęła – Poza tym…
- Barbaro!
Kobieta odwróciła głowę
i zobaczyła Agathę - smukłą, wysoką, czarnowłosą kobietę, należącą do Rady. Jej
twarz płonęła z gniewu, a czerwone oczy pociemniały tak, że teraz miały kolor
bordowy.
- Ustaliliśmy, że
Jeck jest niewinny - to po pierwsze, a po drugie - jesteś aniołem, który
uzdrawia. Na Boga! Dlaczego z nimi nie pobiegłaś?!
- Po pierwsze - nie
my! Tylko ty, Sophie i Benjamin - a po drugie - przecież jest tam Ani! Nie
widziałam...
- Och te twoje
wymówki! Wszyscy z Rady wiedzą, że nie lubisz Jecka.
Pani Brown się
zarumieniła, a potem wstała ze swojego miejsca. Okazała się o wiele wyższa, niż
wydawało się Jeckowi. Na sobie miała zieloną suknie, która wyglądała jak z
czasów średniowiecza. I ani trochę, nie współgrała z jej karnacją.
Kobieta westchnęła
ciężko i zwróciła się do Jecka.
- Panie Williams
jest pan uniewinniony. Proszę, opuścić ten przepiękny gabinet i zostawić mnie
samą z panią Agathą.
Jeck był
jednocześnie w szoku i pod wrażeniem, że Agatha stanęła po jego stronie.
Szybko wyszedł z
pokoju i zaczął iść w kierunku windy. Windy, która prowadziła do świata ludzi. Wiedział,
że dopóki jest afera z Mikem, może bez przeszkód wyśliznąć się z nieba i zejść
na Ziemię. Zresztą to nie był jego pierwszy raz, a biedny Edi o tym nie
wiedział. Do tego przyjaciel wybrał miejsce najczęściej odwiedzane przez Jecka
na ziemi. Bibliotekę. Uwielbiał tam przebywać. Mógł czytać książki pisane w
normalnym języku, nie w łacinie czy grece. Lecz miał pewien problem, Ervira nie
zdążyła zrobić płynu widzialności, dzięki któremu anioły były widoczne dla
śmiertelników. Nie miał bladego pojęcia, jak wziąć książkę, żeby nikt nie
zauważył. W bibliotece zawsze było kilku ludzi, którzy czytali albo chodzili między
regałami. Jak niby, wytłumaczyliby sobie latającą książkę?
Przed windą stali
strażnicy - Roy i Dany. Byli młodzi mieli zaledwie 26 lat - rok temu osiągnęli
pełnoletności. Jeck nie mógł pojąć, jak można się tak marnować. On pewnie już
dawno byłby na ziemi i gonił jakiegoś demona.
Podszedł do nich i
już miał przyłożyć swój zegarek do czytnika, kiedy nagle Roy złapał go za rękę.
- Jeck, dzisiaj nie
możemy cię wypuścić na Ziemię. - powiedział spokojnym głosem.
Był wysoki i bardzo
przystojny pomimo tego, że był rudy. Miał oczy koloru mocnej zieleni i pełne
usta, a jego biały strój idealnie pasował do ciemnej karnacji. Natomiast Dany
był jego przeciwieństwem - niski, z bladymi zielonymi oczami i potarganymi, rudymi
włosami. Nie był choć trochę przystojny.
- Dlaczego? - spytał
zaskoczony Roy zawsze pozwalał mu schodzić na ziemie, bo sam robił to w jego
wieku.
- Słyszałeś o Mike’u,
prawda? Został poszarpany przez te demony. Dzisiaj, Lucyfer wysłał ich
wyjątkowo dużo...
- To, że Mike dał
się załatwić, nie znaczy, że ja popełnię ten sam błąd. Po za tym, idę tam dosłownie
na pięć minut, więc jakbyś mógł, to weź tą rękę i daj mi przejść.
- Nie, nie
zrozumiałeś. Ja nie zamierzam ci pozwolić tam pójść.
- Nie, to ty nie
zrozumiałeś tego, że mam gdzieś, czy mi pozwolisz czy nie! Ja i tak tam pójdę! Jak
nie tą windą to inną drogą!
Oczy Roy'a zabłysły
i mocniej ścisnął ramię Jecka tak, że przeszył go ból. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć,
ale przerwał mu Dany.
- Roy, pozwól mu. Widziałeś
go na treningach. Jest świetny i jestem pewien, że nie pozwoli się skrzywdzić
demonom.
Roy posłał mu
ostrzegawcze i pełne gniewu spojrzenie. Nie mógł uwierzyć, że przyjaciel nie
jest po jego stronie.
- Zdajesz sobie sprawę
z tego, że jak mu się coś stanie, to my za to odpowiemy?
- Tak. - powiedział
z uśmiechem i wyciągnął mały sztylet z kieszeni. – Jeck, trzymaj to. To tak na
wszelki wypadek. Kiedy naciśniesz na ten guzik, sztylet zamieni się w miecz. -
podał mu broń i zwrócił do Roy'a - Możesz już go puścić.
Roy zmierzył kolegę
wzrokiem i zabrał rękę z Jecka. Po czym, wrócił na swoje miejsce i stanął na
baczność. Zachowywał się, jakby nikogo tu nie było.
Jeck zadowolony przycisnął
zegarek do skanera. Nagle ogromne szklane drzwi otworzyły się, a kiedy chłopak
wszedł do środka, zamknęły. Z ogromną prędkością zjechał windą na dół. Lekko
oszołomiony, wyszedł z niej i zeskoczył z 20 metrowego budynku. Spadał bardzo
szybko, lecz nagle zwolnił. Lekko wylądował na nogach i zaczął iść pustą ulicą Brooklynu.
***
Była chyba 2 w nocy,
bo panowała ciemność i zupełna cisza. Stanął przed drzwiami największej
biblioteki w mieście i przez nie przeszedł.
Jeden z plusów bycia niewidzialnym. - pomyślał.
Wszedł po schodach i
znalazł się w bibliotece. Była ona ogromna, kilku piętrowa. Wszędzie były
książki. Niektóre bardzo stare, nawet z roku 1850… Najnowsze zostały wydane w 2014
roku. Jeck pamiętał, że pierwszy raz odwiedził ją w wieku 10 lat. Ervira była
bardzo zdolna. Od najmłodszych lat potrafiła wyprodukować eliksir widzialności.
Jeck przyjaźnił się z nią, zanim poznał Samantę a potem Ediego, ale już prawie
o tym nie pamiętał.
Na środku pseudo
parteru biblioteki stała kanapa, stolik, dwa fotele, a przy ścianach znajdowały
się stoły i krzesła. Na wprost wejścia były ogromne, drewniane schody z mocnymi
poręczami, a pierwsze i drugie piętro było całe wypełnione książkami.
Jeck poczuł – swój
ulubiony zapach - zapach starych książek i kurzu. Zawsze kochał czytać, choć
nie wyglądał na takiego, który spędza swój wolny czas na czytaniu książek i
starych woluminów. Ruszył w kierunku schodów, którymi wszedł na górę i zobaczył
pewną postać. Zbliżył się do niej i ujrzał śpiącą dziewczynę z książką w ręku.
Jeck pomyślał, że jest ładna. Dziewczyna miała falowane włosy i wyraziste rysy twarzy.
Wiedział, że go nie zobaczy i nie poczuje. Z czystej ciekawości podniósł książkę,
którą czytała przed zaśnięciem. „The Dirty Streets of Heaven” przeczytał w myślach.
- Jaki ciekawy zbieg
okoliczności – powiedział szeptem. Dziewczyna nagle otworzyła oczy i z
przerażeniem powiedziała. - Kim
ty jesteś? I na Boga skąd się tu wziąłeś?!
Jeck znieruchomiał.
Książka, którą trzymał z wrażenia wypadła mu z rąk. Nic nie rozumiał. Przecież
był niewidzialny, żaden człowiek nie mógł go zobaczyć. A ta dziewczyna... W
pierwszej chwili pomyślał, że jest demonem… Jednak była zbyt przerażona, żeby
nim być.
Zmarszczył brwi i
powiedział spokojnym głosem.
- Ty mnie widzisz?
Dziewczyna usiadła i
parsknęła śmiechem.
- Oczywiście, że cię
widzę! Niby, dlaczego miałabym cię nie widzieć?
Jeck zignorował jej
pytanie, był w wielkim szoku. Jeszcze nigdy nie widział człowieka, który widzi
Anioły.
Wyciągnął do niej rękę
i odparł poważnym, lekko zakłopotanym tonem.
- Dotknij mojej
ręki.
Dziewczyna
posłusznie wykonała polecenie, chociaż nie do końca wiedziała, po co. Jej
zgrabne, delikatne dłonie dotknęły ręki Jecka. Chłopak pospiesznie zabrał ją w
taki sposób, jakby go poparzyła.
- To niemożliwe -
wyszeptał.
- Co jest nie
możliwe? - Spytała zdezorientowana. Spodziewała się czegoś typu ‘Padnij!’ i nawet nie próbuj piszczeć. A
zamiast tego usłyszała dotknij mojej ręki.
- Nic. Musze już
iść.
I wybiegł z
biblioteki. Przez całą drogę do nieba powtarzał sobie w głowie ‘TO NIE MOŻLIWE, TO NIE MOŻLIWE!’, ale
jednak się stało. Ta dziewczyna go widziała… Mogła go dotknąć! Nic z tego nie
rozumiał… Człowiek nie ma prawa zobaczyć anioła! Nie miał prawa go dotknąć!
Wyszedł z windy i biegiem
ruszył do pokoju Edi'ego. W niebie była dopiero 20. Tutaj czas płynął wolniej
niż na ziemi.
Wpadł do pokoju i z
hukiem zamknął drzwi.
- Coś się stało?
Wyglądasz, jakby ktoś umarł.
- Byłem na ziemi...
- Mówił nieobecnym tonem, patrząc na łóżko, na którym siedział Edi w luźnych
spodniach i przepoconej koszulce. Pewnie
trenował z Sam. – pomyślał.
- Przegrałem zakład?
- Co? Nie! Spotkałem
dziewczynę...
- Zakochałeś się?
Jeck to...
- Nie! Ta dziewczyna
mnie widziała!
Edi zesztywniał i
usiadł prosto. Pobladł na twarzy, a kąciki ust opadły na dół.
- Jak to? Przecież Ludzie..
- Nie widzą Aniołów!
Właśnie, nie widzą, nie dotykają, nie czują… A ona to wszystko mogła zrobić!
Jeck usiadł na
czarny fotel w rogu pokoju. Oparł głowę o tylnie oparcie i zamknął oczy.
- Może była demonem?
- Nie... Nie mogła
nim być. Była taka ludzka… Po za tym czułbym, jakby nim była.
Edi złapał się za głowę,
wymamrotał coś pod nosem i powiedział pół szeptem.
- Powinniśmy
powiedzieć Stephanie...
- Co?! Dlaczego jej?
Jeck nie mógł uwierzyć,
że Edi to zaproponował. Dobrze wiedział jak dyrektorka go nienawidzi.
- Bo jest dyrektorką?
– spytał ironicznie Edi
- No i co z tego?! Jak
jej powiem, to pewnie wezwie Radę, która od dawna chce mnie stąd wyrzucić.
- Jeck musimy jej
powiedzieć. Może… Powiem, że to ja zszedłem na ziemie...
- Co?! Nie! Roy'a
mogą za to wyrzucić.
- To… powiemy
Gery'emu.
W tym momencie drzwi
pokoju się otworzyły, a do środka wszedł Gery. Wysoki mężczyzna, o białych
włosach i żółtych oczach. Mimo pozornego wyglądu 25 latka, naprawdę miał 1200
lat. Był bardzo doświadczonym oraz dojrzałym aniołem. Mimo wieku, nadal
pamiętał swoje dzieciństwo i zawsze trzymał stronę uczniów. Uważał, że ludzie z
Rady i Anioły z jego wieku to zgredy, które nie potrafią się bawić.
- Co mi powiecie?
Edi zesztywniał, a
Jeck otworzył oczy i usiadł prosto na łóżku.
- Nic. Dopóki nie
przysięgniesz, że nie powiesz Sophie. - powiedział spokojnym tonem Edi.
- Przysięgam. A więc
co się stało?
- Byłem na ziemi...
Spotkałem tam dziewczynę... – powiedział Jeck.
- Zakochałeś się w człowieku?
- W głosie Gery'ego zabrzmiało niedowierzanie. Dobrze znał Jecka i wiedział, że
chłopak nie zakocha się od tak, po prostu. Właściwie miał wątpliwości, czy w
ogóle Jeck potrafi kochać, ponieważ zawsze odtrącał od siebie dziewczyny i zresztą…
chłopców też.
- Boże nie! Ta
dziewczyna mnie widziała...
Gery usiadł na krzesło,
które stało na przeciwko Jecka. Już miał coś powiedzieć, kiedy przerwał mu
Jeck.
- Nie. Nie jest
demonem. - powiedział zirytowany. Ciągle te same propozycje. Miał wrażenie, że
nikt mu nie może pomóc.
- To jak... - Gery
nie wiedział, co powiedzieć. Nic z tego nie rozumiał.
- Nie mam pojęcia
Gery.
- Może… Przyprowadź
ją tu.
- Co? Przecież...
- Jeck nie dowiemy się,
o co tu chodzi, jeżeli jej nie sprowadzisz. - odparł twardo Gery. - Za 2
godziny, chcę was widzieć w moim pokoju.
Po tych słowach, wstał
i wyszedł, zostawiając ich samych.
***
Serdecznie zapraszamy Was do czytania naszego debiutanckiego opowiadania, inspirowanego "Darami Anioła" i "Diabelskimi maszynami" Cassandry Clare.
Mamy nadzieję, że Wam się podoba, a jeśli nie - to nie obrazimy się.
Przyjmiemy każdą miłą pochwałę, dobrą radę jak i konstruktywną krytykę.
Rozdziały będziemy dodawały 9 dnia każdego miesiąca. W razie
jakichkolwiek zmian będziemy Was informować na bieżąco. A tymczasem
pozdrawiamy i życzymy miłego wieczoru! :)